Byłam, zobaczyłam, posmakowałam, pohandlowałam i ... mało nie padłam trupem z upału!
Oto moje wrażenia.
Impreza
Impreza
Dwudniowa impreza w Lelowie zorganizowana była z rozmachem, ale w końcu to 10 edycja!
Zaznaczam tu, że na poprzednich nie bywałam i opinie znam tylko z przekazów ustnych zaprzyjaźnionych osób ...
Były występy estradowe, wystawa fotografii, uroczyste zapalenie menory... wszystko to z dala od części handlowej, więc nic nie widziałam:(
a szkoda...
Wystawców całe mnóstwo, zjechali do Lelowa z całego kraju.
Prym, jak to na takich festynach, wiodła gastronomia (z racji upału stoiska z napojami przeżywały prawdziwe oblężenie). Poza tym było trochę fajnego rękodzieła, gotowych upominków (chińskich?), wyrobów z wikliny, bukietów z suszu ale też takie kwiaty jak stoisko z piecami grzewczymi czy też kolektory słoneczne (!) ciekawe, jaki sukces handlowy odnieśli?
Do Lelowa pojechałam sama, więc nie bardzo mogłam opuścić swoje stoisko, poza paroma szybkimi wypadami w kierunku gastronomii...
Kugel - zapiekanka z surowych, tartych ziemniaków okazał się być bez smaku, a ziemniaki trąciły surowizną. Miał się nijak do babki ziemniaczanej, którą jadłam na podlasiu...
Czulent - zapiekanka z kaszy, mięsa, fasoli i dodatków okazał się być tłustą breją, tak tłustą, że nie dało się tego jeść...chyba, że popijając mocnym trunkiem. Przyjechałam samochodem, więc ta opcja nie wchodziła w grę. A popić było czym - było przecież stoisko z Lelowską śliwowicą.
Gęsie szyjki - nadziewane farszem z bułki i wątróbki były w miarę, ale nie umywały się do tych domowych, które kiedyś jadłam a nawet troszkę pomagałam je przyrządzić.
Pierogi - nie żydowskie, tylko zwykłe, ruskie i z grzybami i kapustą były chyba przygotowane na tydzień wstecz i codziennie odgrzewane...
Ciulimu nie próbowałam.
Nie wiem, czy to sprawa masowej gastronomii czy co innego, ale ogólnie nie był to raj dla podniebienia... przynajmniej mojego, a wybredna raczej nie jestem...
Za to lelowski chleb na zakwasie jest przepyszny, smakuję go do dziś i śmiało polecam, a zakupiłam... w sklepie na rynku w Lelowie, tym koło banku... :)
Handel
Niezliczone tłumy odwiedziły festyn w Lelowie. Kolorowy, roznegliżowany potok ludzi leniwie przewalał się w niewiarygodnym wręcz upale. Jak zwykle więcej oglądających niż kupujących.
Rozmawiałam z wystawcami uczestniczącymi już wielokrotnie w jarmarku lelowskim i pod względem handlowym jest coraz gorzej - znak czasu...
Na moim stoisku największym powodzeniem cieszyły się pamiątkowe kafelki, kamienie z decoupage, lniane serduszka oraz filcowe korale.
Miłą niespodzianką były odwiedziny paru znajomych osób, między innymi OLQI
która pstryknęła mi parę fotek, wielkie dzięki:) mam chociaż pamiątkę!
I tyle, to moje absolutnie subiektywne spostrzeżenia. Chętnie uczestniczyłabym w tym festynie jako gość, ale cóż...
Rozpisałam się okropnie (jak na mnie), mam nadzieję, że czytając nie umrzecie z nudów:)
Pozdrawiam serdecznie!
Były występy estradowe, wystawa fotografii, uroczyste zapalenie menory... wszystko to z dala od części handlowej, więc nic nie widziałam:(
a szkoda...
Wystawców całe mnóstwo, zjechali do Lelowa z całego kraju.
Prym, jak to na takich festynach, wiodła gastronomia (z racji upału stoiska z napojami przeżywały prawdziwe oblężenie). Poza tym było trochę fajnego rękodzieła, gotowych upominków (chińskich?), wyrobów z wikliny, bukietów z suszu ale też takie kwiaty jak stoisko z piecami grzewczymi czy też kolektory słoneczne (!) ciekawe, jaki sukces handlowy odnieśli?
Do Lelowa pojechałam sama, więc nie bardzo mogłam opuścić swoje stoisko, poza paroma szybkimi wypadami w kierunku gastronomii...
Gastronomia
Posmakowałam paru potraw kuchni żydowskiej serwowanych na festynie i muszę przyznać, że... jestem zawiedziona:(((Kugel - zapiekanka z surowych, tartych ziemniaków okazał się być bez smaku, a ziemniaki trąciły surowizną. Miał się nijak do babki ziemniaczanej, którą jadłam na podlasiu...
Czulent - zapiekanka z kaszy, mięsa, fasoli i dodatków okazał się być tłustą breją, tak tłustą, że nie dało się tego jeść...chyba, że popijając mocnym trunkiem. Przyjechałam samochodem, więc ta opcja nie wchodziła w grę. A popić było czym - było przecież stoisko z Lelowską śliwowicą.
Gęsie szyjki - nadziewane farszem z bułki i wątróbki były w miarę, ale nie umywały się do tych domowych, które kiedyś jadłam a nawet troszkę pomagałam je przyrządzić.
Pierogi - nie żydowskie, tylko zwykłe, ruskie i z grzybami i kapustą były chyba przygotowane na tydzień wstecz i codziennie odgrzewane...
Ciulimu nie próbowałam.
Nie wiem, czy to sprawa masowej gastronomii czy co innego, ale ogólnie nie był to raj dla podniebienia... przynajmniej mojego, a wybredna raczej nie jestem...
Za to lelowski chleb na zakwasie jest przepyszny, smakuję go do dziś i śmiało polecam, a zakupiłam... w sklepie na rynku w Lelowie, tym koło banku... :)
Handel
Niezliczone tłumy odwiedziły festyn w Lelowie. Kolorowy, roznegliżowany potok ludzi leniwie przewalał się w niewiarygodnym wręcz upale. Jak zwykle więcej oglądających niż kupujących.
Rozmawiałam z wystawcami uczestniczącymi już wielokrotnie w jarmarku lelowskim i pod względem handlowym jest coraz gorzej - znak czasu...
Na moim stoisku największym powodzeniem cieszyły się pamiątkowe kafelki, kamienie z decoupage, lniane serduszka oraz filcowe korale.
Ludzie
Szczerze mówiąc, jadąc tam spodziewałam się widoku ortodoksyjnych Żydów w
czarnych kapeluszach, chałatach i z pejsami...ale, może przez ten upał,
pozdejmowali tradycyjne okrycia i udało mi się dostrzec zaledwie dwóch
(!) gości w jarmułkach. Natomiast w kilku przypadkach, podczas
transakcji, panowie powoływali się na swoje żydowskie pochodzenie i
miałam okazję się potargować:)Miłą niespodzianką były odwiedziny paru znajomych osób, między innymi OLQI
która pstryknęła mi parę fotek, wielkie dzięki:) mam chociaż pamiątkę!
I tyle, to moje absolutnie subiektywne spostrzeżenia. Chętnie uczestniczyłabym w tym festynie jako gość, ale cóż...
Rozpisałam się okropnie (jak na mnie), mam nadzieję, że czytając nie umrzecie z nudów:)
Pozdrawiam serdecznie!
Kuchnia żydowska wymaga dużej wiedzy i zamiłowania. Widocznie tego już coraz mniej.
OdpowiedzUsuńHandel wszędzie idzie kiepsko, więc nic nowego.
Gratuluję pięknej pogody nowych wrażeń.
Pozdrawiam
Każda kuchnia tego wymaga, nie oszukujmy się!
UsuńZahandlować nadal udaje się gastronomii, szczególnie tej z piwem. Przebranżowić się trza chyba?
Pogoda była upalna i koszmarna, zarówno dla kupujących jak i sprzedających...a wrażenia?
czyżby były aż takie godne pozazdroszczenia?
No, nie wiem...
Pozdrawiam.
Z jakich nudów? Twój opis nie ma jej nawet odrobiny!
OdpowiedzUsuńZ kuchnią żydowską nie miałam w sumie nigdy do czynienia, ale czytając twoje opisy widzę, że to chyba nie moja bajka.
Co do sprzedawania - sama kiedyś zajmowałam się sprzedawaniem swoich robótek (chociaż na mniejszą skalę), ale zjawisko było takie samo. Ciągle słyszałam "o jakie świetne!" "jakie fajne!", a kiedy pojawiało się z mojej strony: "chcesz może kupić?" to od razu były setki wymówek, usprawiedliwień i kręcenie nosem. To zdecydowanie wkurza :/
Cieszę się jednak, że miałaś taką przygodę :)
Pozdrawiam serdecznie!
Ps. Brałam udział w twoim candy, a teraz pozwolę sobie zaprosić Cię do siebie :) http://craft.marakyo.pl/
Bynajmniej nie chcę nikogo zniechęcać do kuchni żydowskiej!
UsuńOpisuję tu wyłącznie moje odczucia z tej konkretnej imprezy.
Pozdrawiam Marakyo!
O imprezie wspomniano nawet w radiowej "Trójce", pojawiło się kilka zdań o tym co, gdzie, kiedy i jak, oraz kilka wypowiedzi zainteresowanych osób. Zapowiadało się ciekawie.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że gastronomia Cię nie urzekła. Mnie chyba najbardziej zaciekawiliby ci Żydzi, których jak piszesz nie było - szkoda, ale kultura ciekawa.
Żydów niestety niet!
UsuńNo, w każdym razie nie tych bardziej malowniczych z wizerunku:)
Miałam idealistyczne wyobrażenie o przebiegu i wyglądzie tego święta, cóż, okazało się zwykłym, nastawionym na komercję festynem.
Jako osoba nieco zaangażowana w organizację Święta Ciulimu-Czulentu pozwolę sobie napisać kilka słów. Impreza w jakimś sensie niestety stała się komercyjnym festynem. Kilka tysięcy ludzi, jedni sprzedają, drudzy kupują... Zgadzam się, że jakość przygotowanego ciulimu oraz czulentu czasami pozostawia wiele do życzenia. Sam bardzo boleję nad tym faktem, niemniej znam kilka stoisk, na których oferowane dania były naprawdę smaczne. I jeszcze obecność Żydów: na tego typu imprezach trudno spotkać ortodoksyjnych chasydów, jednak w Lelowie pojawili się dwaj rabini. Co istotne - przylecieli z Izraela specjalnie na Święto Ciulimu. To naprawdę duży gest z ich strony. Chasydów łatwiej spotkać pod koniec stycznia, gdy tańczą i modlą się na grobie swojego cadyka Dawida Lelowera. Dla miłośników kultury żydowskiej to naprawdę niecodzienny widok. Pani Izo zapraszam do odwiedzenia Lelowa zimą. Jeśli będzie Pani potrzebny przewodnik, to z przyjemnością podejmę się tej roli. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńBardzo interesujący reportaż - przeczytałam z zaciekawieniem. Mam nadzieję, że opłata targowa się chociaż zwróciła? Miałaś bardzo ładnie zaaranżowane stoisko.
OdpowiedzUsuńMuszę sprawdzić, gdzie ten Lelów czy Lelowo?
Opłaty były wysokie, ale jestem do przodu:)
UsuńLelów, woj. śląskie, powiat częstochowski.
Na masowych imprezach kuchnia jest taka właśnie. Wszędzie teraz więcej oglądających niż kupujących. A Twoje stoisko takie ładne i tyle tam przedmiotów, które lubię. Upał upałem, kuchnia kuchnią, ale i tak Ci zazdroszczę. Może uda mi się wybrać do Lelowa w przyszłym roku.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMiriam, święta racja!
UsuńZapraszam za rok i oferuję nocleg:)
Pozdrawiam:)
Wow, to by było super. Dziekuję
UsuńCzulent po lewej ( obok kwiatów z bibuły) był lepszy od tego przy wyjściu- ja zapiłam nalewką z serwatki- jak dla mnie MOC!Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńNo niestety, nie miałam okazji pobuszować po wszystkich stoiskach...
UsuńPozdrawiam Cię równie serdecznie:)
No szkoda. Ale to chyba już u nas tak jest. I z gastronomią na takich imprezach i z handlem. Chociaż ostatnio mało bywam.
OdpowiedzUsuńTez denerwują mnie 'podziwiacze' wyrobów, którzy w zasadzie tylko drażnią.
Może za rok napiszesz, że tym razem same 'och' i ach'. ;-)
Głośno wyrażających swoje opinie podziwiaczy była cała masa:)
UsuńA jak będzie za rok? zobaczymy... patrząc jak wszystko schodzi na psy...:(
Pozdrawiam!
Izo,
OdpowiedzUsuńobserwowałam twoje przygotowania do tego Święta, z pewną nostalgią, byłam tam jako nastolatka na obozie wędrownym po naszej Jurze:)
I tak obstawiałam na kefelki, bo są śliczne, ale kamienie to głazy!!:))
A tak serio, chciałam się wybrac i zrobic Ci niespodziankę, ale niestety, zdrowie poszwankowało sobie.
Jednak ciekawa tych specjałów i smaków żydowskich czytam, a tu widac nie ma czego żałowac.
Podziwoam Twoją przesiębiorczośc i dzięki OlQ-ce widzę jaka śliczna babeczka z Ciebie:)
Buziaki posyłam i może kiedyś,...do miłego:)
Krysia.
Krysiu, bardzo dziękuję za przemiły komentarz:)
UsuńJaka szkoda, ze nie przyjechałaś, ale bez przesady, Katowice niedaleko i bywam tam czasem - umówimy się i przywiozę Ci kafelek i głaz, a co!
Mam nadzieję, że ze zdrowiem lepiej?
Pozdrawiam ciepło!
Wow,
OdpowiedzUsuńliterówki mi wskoczyły, ale mi wybaczysz:)
ma byc Twoje...nie twoje... oczywiście::)
K.
eee, kto by się przejmował takimi drobiazgami:)
UsuńFajny tekścik i jego bohaterka:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Anetka:)
Popieram !!!
UsuńCieszę się,że jesteś do przodu.A reszta?Najważniejsze zachować miłe wspomnienia.Uwielbiam klimat takich jarmarków.Pięknie barwne miałaś stoisko!.Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńWspominać będę głównie tropikalny upał:)))
UsuńMiałam bardzo sympatyczne sąsiedztwo na straganach obok, można było miło pogadać i zostawić pod opieką cały majdan aby wyskoczyć np. po jedzenie...
Trza se przecież pomagać!
Pozdrawiam:)