Jeśli czytasz, to wpisz komentarz. Dziękuję!

sobota, 9 czerwca 2012

Kosi, kosi...

...kosi się, bo oto czas sianokosów nadszedł!
Trawsko po pas, mimo że susza doskwiera.
Pod koniec ubiegłego lata, mając dość pożyczania kosy od sąsiada nabyłam własną, a właściwie to elementy do jej złożenia. Kosa, wydaje się prostym narzędziem ale nic bardziej mylnego! Nigdzie w sieci nie znalazłam sposobu zamontowania ostrza do kosiska - same stare ryciny, które nie dawały wiele praktycznej wiedzy. Tak więc części składowe w postaci ostrza, kosiska, klina i obejmy spokojnie przeleżały zimę w szopie. Ale z wiosną temat koszenia powrócił i problem z kosą również.
Na szczęście znalazłam specjalistę od kos! okazał się nim dziadek Marty - sołtyski z wioski obok - dodam, że jeden z nielicznych, znających się na tym fachu w okolicy.
Właściwe przygotowanie kosy do pracy to umiejętność ginąca i warta zapamiętania - szczególnie w czasach, kiedy być może niektórych z nas nie będzie stać na korzystanie z urządzeń mechanicznych...
Ale do rzeczy.
Oto parę zdjęć przedstawiających prawidłowy sposób montażu wszystkich elementów:

Kosisko zostało usprawniane przez dziadka Marty: oryginalny, prosty uchwyt został wymieniony na ręcznie wystrugany z odpowiednio wygiętego kawałka drewna uchwyt, który pozwala na wygodne manipulowanie ostrzem pod kątem jaki jest wymagany w trakcie koszenia. Ten "oryginalny" uchwyt to efekt pójścia na łatwiznę wytwórców - nikt ze starszego pokolenia tego nie przyjmie. I słusznie.
Mocowanie ostrza:
 Ważne jest z której strony kosiska mocuje się ostrze blokowane klinem.
 
Ostrze kosy (u mnie całkiem nowe) musiało zostać zeszlifowane, wyklepane i zaostrzone.
Przy okazji poznałam sposób na rozpoznanie jakości ostrza - należy, trzymając za uchwyt ostrza ruchem wahadłowym uderzyć nim o np. beton lub kamień. Dobra stal powinna wydać krótki dźwięk. Moje ostrze wydało dźwięk, którym mogę konkurować z dzwonami na wieży kościoła:( .... ale na razie musi pozostać!
Kupić dobre ostrze od kosy to sztuka - szczególnie dzisiaj w zalewie chińszczyzny (moje ostrze kupiłam na targu w Pilicy i etykieta wskazywała Czechy - ale kto to wie?)
Ech... no i wzięłam się za to koszenie, ale nie jest to prosta sprawa, szczególnie jak teren nierówny, poryty przez krety...
Dałam radę wykosić trochę pod drzewami i kawałek ścieżki ... i poległam. Trzeba nie lada krzepy aby wydolić w tej pracy. Efekt nie wygląda imponująco... ale trawsko już tak wysokie, że teraz to tylko mechanika może poradzić - albo, lub też - inne wspomaganie.
A oto kosa w całej okazałości:
oraz JA jako ta kosiarka ręczna:)
PS.
Dodam jeszcze, że posta tego napisałam tydzień temu ale blogger w momencie publikacji usunął wpis i wszystko się wykasowało:(
Nie pozostała żadna wersja robocza - wszystko zniknęło i powiem szczerze, zniechęcona, zostawiłam ten temat na (nieokreślone) potem...
Dziś rano odebrałam maila od Pana Mirka (entuzjasty ręcznego koszenia!!!), który trafił na kopię google tego postu. Idąc tym śladem również znalazłam tą stronę i szybko przekopiowałam i ...oto jest!
Pozdrawiam serdecznie:)